Najbardziej trwały związek w polskim showbiznesie!
Teatr Studio Buffo ma już 25 lat, jak udało Wam się wytrzymać ze sobą tak długo...?
Janusz Stokłosa: Jak widać...
Janusz Józefowicz: W tym czasie działy się różne rzeczy, jak wiesz, obaj jesteśmy silnymi indywidualnościami i nie zawsze się zgadzamy, ale działamy nadal, mamy nowe wspólne projekty, więc jakoś się udaje wytrwać.
Janusz Stokłosa: Siłą każdego sukcesu jest kompromis, umiejętność znalezienia wyższych wartości. Najczęściej źródłem konfliktu są osobiste perspektywy, własny punkt widzenia - autorytaryzm, a to w teatrze, gdzie efekt jest sumą działania wielu ludzi niekoniecznie bywa twórcze. My na szczęście reprezentujemy uzupełniające się światy, Janusz bardziej widzi..., a ja bardziej słyszę...
Jaki jest podział ról między Wami w teatrze?
J.S. Teatr to jest reżyser, to dla mnie jest jednoznaczne. Wszystko, co dotyczy efektu końcowego na scenie to jest Janusz. Ja w takich kwestiach zupełnie ustępuję mu miejsca, tak samo jak i w sprawie repertuaru. To Janusz, musi czuć i chcieć. Ja wbrew powszechnej opinii wcale nie jestem rozrywkowcem...
A lasciate mi cantatre..? ( przyp. red. w Wieczorze włoskim Janusz Stokłosa fenomenalnie śpiewa fragment utworu Toto Cotugno, czym bawi publiczność do łez. )
J.S. Ale to też pomysł Józefowicza! To był duży kompromis...
Przypomniała mi się anegdota, jak przygotowywaliśmy pierwszy tematyczny wieczór, to był Wieczór Cygański. Janusz wymyślił, że Cyganie w teatrze, to świetny pomysł, który na pewno “ludzie kupią”. A ja w trakcie premiery przypomniałem sobie, że przecież Cyganie piją na grobach, a ponieważ przy tym wieczorze zaczęliśmy częstować publiczność winem, to miałem wrażenie, że właśnie gramy ostatni spektakl w naszym młodym teatrzyku, bo to nie może się nikomu spodobać i jest to krótko mówiąc GRÓB! Wieczór cygański okazał się wielkim sukcesem a “poczęstunek” stał się tradycją na wszystkich następnych Wieczorach. Wtedy zrozumiałem, że Janusz ma wspaniałą intuicję wyczuwającą oczekiwania publiczności i w tym muszę mu zaufać.
Jak w ogóle powstało Buffo? Czyj to był pomysł?
J.J. Ja już nawet nie pamiętam czyj to był pomysł, to była konieczność, mieliśmy zespół, a nie mieliśmy gdzie grać.
J.S. Wiedzieliśmy, że musical “Metro” musi opuścić Teatr Dramatyczny, nie było mowy o współpracy w tamtym miejscu, było jasne, że coś trzeba znaleźć nowego. Wiktor Kubiak miał dobre relacje z zarządzającymi tym budynkiem ( obecna siedziba Teatru Studio Buffo). To była nora, ale ze sceną. Wiadomo, że to miejsce nie przypominało wtedy żadnej przestrzeni o charakterze kulturalnym, ale Kubiak powiedział, weźcie to! I wzięliśmy...
J.J. My nie mieliśmy wyjścia. Albo musielibyśmy zaprzepaścić wszystko to, co zbudowaliśmy w Dramatycznym albo stworzyć coś nowego. To byli młodzi ludzie, którym trzeba było coś zaproponować.
J.S. Nie mogliśmy zaproponować przecież łąki, więc zdecydowaliśmy się na jakiekolwiek miejsce i tak krok po kroku budowaliśmy Teatr Studio Buffo. Szczęśliwie się wtedy też ułożyło, że dostaliśmy propozycje przygotowania jubileuszu Festiwalu Piosenki w Opolu i dzięki temu powstał spektakl „Do grającej szafy grosik wrzuć”. Wszyscy aktorzy Metra wzięli w nim udział, między innymi Edyta Górniak, Kasia Groniec, Robert Janowski.
J.J. Tak, ten spektakl był dla nas dodatkowym impulsem, że jednak nie możemy zmarnować takiego zespołu, potencjału, pracy. To była wtedy nowa formuła spektaklu, że bardzo młodzi ludzie śpiewają piosenki swoich babć, dziadków i nagle to się stało hitem. Dla starszych osób był to powrót do młodych lat, a dla młodych odkryciem.
J.S. Ważną kwestią było też to, że my korzystamy głównie z coverów, ale śpiewanych przez młodych, pełnych energii ludzi, bo co by to było, gdyby nie dość, że utwór ramota to jeszcze wykonawca.. Ramota plus ramota dawałyby „kłopota”.. A tak, młodzież tego słucha, bo śpiewa też młodzież. A siłą coverów jest to, że ludzie chcą wracać do tego, co już znają, a jeszcze jak jest to świeżo podane, to mamy mały przepis na sukces.
Warto podkreślić, że Teatr Buffo, jako jedyny teatr w Warszawie, a może i w Polsce nie korzysta z żadnych dotacji. Jak udaje Wam się przetrwać?
J.J. Z jednej strony to jest fajne, takie poczucie, że nikomu niczego nie zawdzięczamy, ale z drugiej strony to jest naprawdę duże wyzwanie. Jak chcemy zrobić coś z rozmachem, to potrzebne są duże pieniądze, niektóre produkcje kosztują nawet milion złotych i trzeba zdobyć jakoś te pieniądze.
J.S. My mamy sytuację zero-jedynkową, nie mamy możliwości poślizgu w produkcji, bo to jest nasze być albo nie być.
Jeśli spojrzeć na teatr jako biznes, to co pochłania największe nakłady finansowe? W co musicie inwestować?
J.S. Olbrzymie środki musimy inwestować w to miejsce, które przecież nie jest naszą własnością. Jak wspomniałem, teatr zbudowaliśmy niemal od podstaw i dalej: widownia, klimatyzacja, dźwięk, światło, scena, kurtyna, podłoga itd. – na to wszystko musimy zarobić, a mamy świadomość, że gdybyśmy musieli opuścić to miejsce, to przecież większość z tych rzeczy tu zostanie, więc wkładamy pieniądze w coś, co i tak nie jest nasze. Na to głównie pracują spektakle.
Nosicie się z zamiarem wykupienia tego budynku?
J.J. Żartujesz?
J.S. Nie ma nawet takiej szansy! To są ogromne pieniądze, ale też bardzo zagmatwane prawa własności.
Czyli w każdej chwili mogą Was stąd usunąć?
J.S. Mamy to szczęście, że zarządzający tym budynkiem czyli Kwatera Główna ZHP rozumie sens istnienia naszego teatru, pod kątem ideowym dobrze wpisujemy się w ich misję. Pracujemy z młodzieżą, kształcimy młodych ludzi, robimy przedstawienia szkolne, więc przynosimy też korzyść młodym. Na pewno z ich punktu widzenia lepiej, że my tu jesteśmy niż tak jak za rogiem zrobili „go go”. Jesteśmy obwarowani umowami, ale zawsze należy się liczyć, że coś może się zmienić: “na lepsze”…
Z czego jesteście najbardziej dumni?
J.S. Jak to z czego? Z urody!
J.J. Jasiu, to już mów za siebie...
Ja rozumiem, że jesteś przepięknej urody, ale trochę skromności!
A mówiąc serio, z ludzi.
A nie szkoda Wam tych wykreowanych przez Was osób, które odchodzą do innych miejsc, pracują na inne kariery?
J.J. Nie, wiesz, kiedyś też myślałem, że szkoda..., ale teraz rozumiem, że to jest naturalny proces.
J.S. Właśnie, dosłownie wczoraj rozmawiałem z Agnieszką Włodarczyk i powiedziała, że ta nasza szkoła, to jednak dużo jej dała w życiu, że jak trzeba się zmobilizować to ona to umie, dzięki nam. To było miłe.
J.J. Wracając jeszcze do wątku, że ludzie odchodzą z naszego teatru, ale dzięki temu tworzą się miejsca dla nowych i dzięki temu możemy uczyć nowe osoby, stwarzać im możliwości rozwoju. Teraz to można zauważyć w najnowszym spektaklu „Romeo i Julia”, gdzie jest mnóstwo świeżych twarzy, to są na pewno przyszłościowe nazwiska.
J.S. Chciałbym jeszcze dodać, że jestem dumny, pewnie obaj jesteśmy dumni, że stworzyliśmy markę. Teraz sobie uświadomiłem, że skoro za tymi artystami, którzy od nas odchodzą, ustawia się kolejka nowych, to znaczy, że nasza marka istnieje jednak w świadomości Polaków, tych którzy zainteresowani są sztuką. Ci, którzy tu przychodzą, wiedzą, że nie będzie łatwo, ale warto.
Jak przejdą Buffo, to już będą silni i wszystko inne też przetrwają?
J.J. To różnie bywa, na przykład ostatnio, dziewczynę, która jest naprawdę bardzo uzdolniona, ktoś wyrzucił z programu, bo „ona jest z Buffo, to sobie poradzi”.
J.S. No tak..., ale dla tych ludzi, którzy do nas przychodzą, jest ważne, nawet po latach, oni rozumieją, że coś znaczą dla samych siebie.
J.J. Ale to nieważne czy oni są z Buffo czy nie, tylko najważniejsze, że oni są tak przygotowani, że wiedzą, że sobie poradzą bez względu na to gdzie się znajdą. Ja też wiem, że sobie poradzą.
Do którego spektaklu jesteście najbardziej przywiązani?
J.S. A czym przywiązani..? Bo to zależy... Sznurkiem?
Sentymentem...
J.J. Chyba jednak do Metra...
J.S. Ale dlaczego do Metra...? Ja bardzo lubię Piotrusia Pana. Uwielbiam! Właściwie każdy spektakl traktuję jak dziecko. Pannę Tutli Putli też bardzo lubię.
J.J. Brela też fajnie wspominam i Grosiki były dobre, też wspominam...
J.S. A z tych obecnych, to wieczór Francuski, jest kameralny, wyciszony, wyrafinowany.
Planujecie filię Buffo?
J.J. Były takie pomysły..., ale na razie tutaj mamy dużo pracy.
Jest jakaś produkcja, której Wam żal?
J.J. Tak, „Karuzeli marzeń”. Jakoś się nie przyjęła, a to był naprawdę dobry spektakl.
J.S. Publiczność jest przyzwyczajona do tematyki rozrywkowej i proponowanie im czegoś innego nie zawsze się udaje.
Z perspektywy 25 lat było warto?
J.J. Pewnie, że tak.
J.S. Nie ma nawet takiego pytania!
Rozmawiała:
Katarzyna Jakubiak