Ile dziś kosztuje sztuka?

Jak pogodzić sztukę z aspiracjami biznesowymi? Jak ze sztuki godnie żyć? Czy nie jest to, utopijna idea połączenia ognia z wodą i to dokładnie w tej kolejności metafor, gdzie ogień pasji gaszony jest chłodnym i bezwględnym rachunkiem ekonomicznym? Wiele artystek i artystów zadaje sobie to pytanie i mierzy się z przeciwnościami, aby jak najdłużej utrzymać się na rozchwianym, choć uwodzicielsko pięknym oceanie artystycznych pasji.
Niektórzy, przedkładając nad swoje marzenia poczucie bezpieczeństwa socjalnego, decyduje się na bycie agentką lub agentem ubezpieczeniowym, eventowcem w korporacji, czy nawet kierowcą taksówki. Choć powojenne lata XX wieku, z punktu widzenia geopolitycznego nie przyniosły znacznej części Europy, w tym Polsce nic dobrego, to akurat wielu artystów, śladem innych, bardziej „przyziemnych” grup zawodowych mogło doświadczyć pewnego rodzaju stabilizacji. Pomijając kwestię wolności słowa, indoktrynacji ideologicznej, cenzury, etc., z punktu widzenia bytowego, to powszechną formą zatrudnienia aktorów były etaty teatralne, artyści estradowi zrzeszani byli w różnego rodzaju strukturach, zapewniających zlecenia koncertów i imprez, a produkcja filmowa także zdawała się cechować poczuciem obowiązku zatrudniania aktorów zawodowych, których wszak, do wykonywania zawodu „wypuszczały” na świat państwowe uczelnie.
Wszelkiej profesji artyści, malarze, muzycy, jeśli w danym momencie nie mogli liczyć na karierę pełną splendoru, mogli posiłkować się posadą w ośrodku kultury, galerii, czy w szkole jako nauczyciele sztuki. Artystów okrywał pewien rodzaj państwowego płaszcza ochronnego. Przemiany rynkowe, które nadeszły wraz z obaleniem systemu komunistycznego, w tym właśnie socjalnego, wywróciły ten porządek. Sztuka trafiła do przestrzeni zbytków, uzyskując miano towaru luksusowego, który nie wymaga ochrony. Artyści otrzymali jednostronną propozycję - otrzymacie za swoje dzieła tyle, ile ktoś będzie skłonny za nie zapłacić.
Ile zatem warta jest sztuka? Brutalniej, ile wart jest artysta?
Odpowiedź: tyle ile ktoś chce zapłacić. Konferansjer pracujący cały dzień na evencie firmowym może zarobić 700 złotych, ale i 20 tysięcy, gdy jest znanym showmanem z TV. Nieznany zespół lub anonimowy DJ, grający na weselu 3 tysiące lub gwiazda disco-polo 50 tysięcy złotych. Nieznany medialnie aktor, za odegranie roli w spektaklu teatralnym otrzyma honorarium na poziomie kilkuset złotych, aktor „celebryta” natomiast kilka lub kilkanaście tysięcy. Te przykłady można mnożyć na inne profesje twórcze: znana fotograf, znany grafik, reżyserka lub reżyser, twórca muzyki, vlogerka, stylista, makeup-istka, dziennikarz, publicystka, itd. Opisany mechanizm, od czasu zapoczątkowania go w „dzikich” latach 90-tych, przechodzi oczywiście pewne przeobrażenia.
Choć zasada rynkowa, którą można by wyrazić w nieco żartobliwych słowach: „cierp ciało coś chciało” jest aktualna, to jednak obie strony transakcji artystycznej nieco okrzepły i wypracowały pewne modele. Jednym z przejawów są coraz bardziej zauważalne umiejętności biznesowe twórców. Zdają się oni już nie utyskiwać na swój los, lecz brać sprawy w swoje ręce. Nie wyczekują biernie na telefon, który obwieści im złoty kontrakt. Aktorzy zawiązują prywatne, lub, pod szyldem organizacji pozarządowych teatry. Pojedynczy artyści zakładają jednosobowe działalności godpodarcze. Rośnie wiedza na temat marketingu i umiejętności sprzedaży produktów artystycznych. Media społecznościowe kipią od zaproszeń na spektakle, koncerty, wernisaże, kreatywne i edukacyjne warsztaty dla dzieci, młodzieży i dorosłych oraz szkolenia w zakresie umiejętności wystąpień publicznych. Niezmiennie każdemu kolejnemu projektowi towarzyszy dylemat - ile za to wziąć? Z jednej strony chęć „odbicia się” finansowego i zgromadzenia kapitału, np. na inwestycje w rozwój artystycznego biznesu, z drugiej obawa odrzucenia oferty ze zbyt wygórowaną wyceną.
Z jednej strony wewnętrzne poczucie uczciwości, iż honorarium powinno uwzględniać takie parametry jak unikalne predyspozycje twórcy, lata szlifowania warsztatu, czas poświęcony na pracę koncepcyjną nad projektem, koszty materiałów, a dopiero na końcu godziny poświęcone na ostateczne wykonanie/wystawienie/oddanie dzieła, a z drugiej strony obawa niezrozumienia przez klienta tych wszystkich składowych i ryzyko narażenia się na opinię przeszacowania kosztów, a może nawet zarzut pazerności. Jeszcze inne dylematy, to te, wynikające z ograniczonych możliwości klienta (np. instytucji samorządowych) i refleksji, czy tym razem, aby nie warto nieco obniżyć swe aspiracje biznesowe na korzyść zbudowania szerszej siatki kontaktowej lub po prostu dla dobrej i pożytecznej społecznie sprawy. Perspektywa sfinansowania projektu, nawet w warunkach rynkowych, ale przez podmioty biznesowe lub większe instytucje wydaje się być znacznie bezpieczniejsza od próby pozyskania satysfakcjonujących środków od bezpośredniego odbiorcy prywatnego. Ile musiałby kosztować bilet przeciętnego Kowalskiego, aby stu Kowalskich (oby ich tylu było, np. na widowni) zaspokoiło potrzeby finansowe wystawienia sztuki teatralnej czteroosobowego, profesjonalnego zespołu aktorskiego, akompaniatora, obsługi technicznej oraz wynajmu sali?
Czy istnieje górna granica kwoty jaką można wypisać na bilecie? W którym momencie miłośnik sztuki ma prawo powiedzieć - to przesada! Zapewne nie ma takiej granicy, bowiem zawsze znajdą się osoby, dla których nawet kilkaset (w skrajnych przypadkach klika tysięcy) złotych za bilet ulubionego artysty, to wciąż jeden z wielu, codziennie podejmowanych wydatków. Dla innych jednak może okazać się to granica nieprzekraczalna.
Czy zatem artysta ma prawo pomyśleć - trudno, zobaczą tylko ci, których na to stać?
Może jednak przestrzeń działań artystycznych to jedna z tych, które nie powinny dopuszczać się wykluczenia z pobudek finansowych, stając w jednej lini z luksusowymi wakacjami all inclusive, podróżami lotniczymi w klasie biznes czy frykasami w drogich restauracjach? Dużo pytań, dużo odpowiedzi, a czasami odpowiedzi różnych. Jedno wydaje się być pewne, sztuka jest polem dla wzrostu wartości wyższych, udoskonalających nasze relacje społeczne. Może się zdarzyć, że nasza atencja do sztuki okaże się jedynym pomostem w komunikacji z drugim człowiekiem, np. partnerem biznesowym. Dla biznesu zaś partycypacja we wspieraniu sztuki może okazać się (i bardzo często tak się dzieje) znakomitym posunięciem marketingowym, doskonale budującym wizerunek. Biznes mający szczerą słabość do różnego rodzaju ekspresji artystycznej, finalnie może jawić się jako bardziej ludzki i godny zaufania.
Autor: Jacek Zienkiewicz