Cesarskim śladem
Znów w drogę. Wszystkim znudzonym ofertami „all inclusive” polecam tygodniowe wypady samochodowe w miejsca, które wydają się powszechnie znane, a w których tak wiele jeszcze jest do odkrycia.
Po transylwańskiej eskapadzie kolej na bliską każdemu Krakusowi Austrię. Łączą nas nie tylko dobre, szybkie drogi, ale i kawał historii, która zaczęła się już w XVII wieku.
Dzień pierwszy: Wiedeń 463 km
Wyruszamy z Krakowa autostradą A – 4, żeby na Śląsku skierować się na południe trasą A -1, żeby przez przepiękne Morawy dotrzeć do cesarskiej stolicy. Winiety kupiliśmy już wcześniej, na przyautostradowych stacjach benzynowych są znacznie droższe. Co ciekawe: tygodniowa winieta czeska kosztowała nas 75 złotych, zaś austriacka ( gdzie jednak autostrad jest więcej), 64 złote.
Od razu ostrzeżenie: i w Czechach i w Austrii policja jest wyjątkowo sroga i nie toleruje przekroczeń prędkości. W obszarach zabudowanych prędkość 50 km na godzinę egzekwowana jest już na wysokości tablicy oznaczającej miejscowość. Mandaty są bardzo wysokie i bezwzględnie egzekwowane. Nie pomaga tłumaczenie się brakiem odpowiedniej waluty; austriaccy policjanci mandat przyjmą też w złotych, umacniając naszą dumę z rodzimej waluty.
Mijamy Ostrawę, Ołomuniec, po prawej wyłaniają się tereny bitwy pod Austerlitz ( Sławków) i Brno. Na rozjeździe za miastem porzucamy autostradę zostawiając z boku zjazd na Bratysławę i drogą 52 jedziemy na południe. Obiad jeszcze w Czechach w zabytkowym Mikulovie. Oczywiście ser w panierce, z frytkami i sosem tatarskim, niestety bez tradycyjnego piwa. Szybki spacer po miasteczku z okazałym barokowym pałacem i dalej w drogę. Po opisanej przygodzie na jednopasmowym odcinku drogi, wracamy do Jazdy autostradą ( A-5) i dojeżdżamy do Wiednia.
Tradycyjnie już, noclegu szukamy w Internecie w czasie jazdy. Grzebiąc w booking.com, żona znalazła ( jak zawsze) coś interesującego. Hotel Daniel, niedaleko wiedeńskiego Belwederu, z pięknym tarasem, na którym umieszczono …łódkę, dwie minuty spaceru od tramwaju. Na miejscu okazało się, że dodatkowymi atrakcjami są umieszczone na dachu ule i ogród z ziołami i warzywami. I z miodu i z ziół korzystaliśmy podczas śniadań w hotelowej restauracji. Na hotelowym parkingu porzucamy samochód; we Wiedniu nie będzie nam potrzebny. Komunikacja miejska działa tu znakomicie, nawet nie znając zbyt dobrze niemieckiego łatwo w niej zorientować.
Dzień drugi: Wiedeń
Zostawiamy samochód i kupujemy kartę Vienna City Card. Komunikacja miejska jest znakomicie zorganizowana i bardzo łatwo zorientować się w systemie połączeń metra, tramwajów i autobusów. Jest nie tylko taniej, ale i szybciej: z zamku Schönbrunn do parku rozrywki Prater przejechaliśmy w 20 minut! Punkt pierwszy zwiedzania to właśnie Schönbrunn, XVIII – wieczny pałac cesarski, zbudowany pod miastem na zlecenie cesarza Leopolda I, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nadany za panowania cesarzowej Marii Teresy barokowy przepych powala swoim ogromem, bogactwem, złoceniami i lokalizacją wśród przepięknych ogrodów. Apartamenty to 1441 pomieszczeń ( w tym 114 komnat) z których udostępniono 45, w tym cesarskie , skromne pomieszczenia Franciszka Józefa, który zmarł tu w 1916 r. Cesarz był osoba bardzo pracowitą, całymi dniami przyjmował poddanych bez względu na stan, z którego pochodzili. W pokazywanej zwiedzającym księdze odnotowywano osobę, przyjęta przez najjaśniejszego pana, sprawę z którą się zgłaszali i cesarską decyzję. Ogromne wrażenie zrobiła na nas Sala Lustrzana, w której koncertował 6 – letni Mozart. W Schönbrunn nastąpił też koniec monarchii, kiedy to następca Franciszka Józefa, Karol I (błogosławiony) w 1918 zrzekł się udziału w rządach. Na koniec Wielka Galeria, w której tańczono podczas Kongresu Wiedeńskiego ( 1815), kiedy to władcy Europy ustanawiali nowy, ponapoleoński, porządek na kontynencie.
Opuszczamy tłum zwiedzających i pięknymi ogrodami z widokiem odległej Glorietty w tle, przemykamy do Zoo. Prawdę mówiąc to bł jeden z głównych punktów planowanego programu. Dlaczego: otóż nigdy nie widziałem słonia ( tego afrykańskiego, nie indyjską maliznę), misia panda i koalę. Wspaniałe, duże wybiegi, afrykanarium z temperatura i wilgotnością jak w oryginalnej dżungli i…XIX wieczny pawilonik, w którym jemy lunch i cieszymy się kolejną filiżanką kawy. Co ciekawe: pierwszą wiedeńską kawiarnię założył oczywiście Polak, Jerzy Franciszek Kulczycki.
Z Zoo szybki transfer tramwajem i metrem na drugi koniec miasta. Przed nami Prater, klimatyczne wesołe miasteczko, ze sławnym diabelskim młynem. Może to koło z wagonikami nie jest największe na świecie, ale z góry roztacza się piękny widok na Miasto i Dunaj, a inne atrakcje nie są tylko zwariowanymi kolejkami; Wszystko tu jest podszyte historią, jest nawet kareta z cesarską parą, obok której można sobie zrobić okolicznościowe selfie.
Dzień trzeci: Wiedeń Cd.
Rano znów metro i lądujemy w sercu miasta: obowiązkową trasę wiodąca przez zabytkowe Centrum, katedrę św. Szczepana czy Gmach Opery pokonujemy szybki i pobieżnie. Byliśmy już tu kilka razy i wiele razy mamy nadzieję wracać. Odkrywamy nowe zjawiska. Jednym z nich jest dom Hundertwassera, u zbiegu Kegelgasse i Löwengasse, zaprojektowany przez zwariowanego austriackiego artystę, który Akademię Sztuk Pięknych porzucił zaledwie po 3 miesiącach nauki. Niesamowite kolory, unikanie prostych linii i kątów, pozorny absolutny chaos budowlany: to tak, jakby budynku projektowało pięcioletnie dziecko. Mimo, że budynek można oglądać tylko z zewnątrz, warto pogapić się na to kolorowe szaleństwo. Z twórczością Hundertwassera zetkniemy się jeszcze później, zatrzymując się w Bad Blumau, hotelu z basenami termalnymi.
Przed nami Hofburg, kolejny cesarski pałac, tym razem w centrum miasta. Rozbudowywany od XIII wieku (pozostał tzw. Dziedziniec Szwajcarski), w porównaniu w Schönbrunnem sprawia wrażenie nieco skromniejszego ( choć jadalnia, ze stołem długości boiska futbolowego robi ogromne wrażenie). Wśród mijanych komnat znów skromne prywatne pomieszczenia, zajmowane przez Franciszka Józefa. Jednak największe wrażenie robi wystawa poświęcona Sissi - tragicznie zmarłej ( zamordowaną ją w Genewie) żony Franciszka Józefa I. Obejrzeć można nawet pilnik, którym zamachowiec ugodził cesarzową. Wieczorem mekka Polaków – wzgórze Kahlenberg, z którego Jan III Sobieski kierował odsieczą wiedeńską w 1863 r.
Dzień czwarty: Bad Blumau, Graz 230 km
Wyruszamy w dalszą drogę. Zatłoczoną autostradą A 2 kierujemy się na południe, by po minięciu Wiener Neustadt, na węźle Bad Waltersdorf zjeżdżamy na wschód. Przed nami kilka godzin relaksu w basnach termalnych i na rowerach, z których podziwiamy pagórki Styrii. Hotel zaprojektował w swoim stylu wspomniany Hundertwasser. Ciężko się przyzwyczaić do krętych hotelowych korytarzy czy łazienki, w której jedynym prostym elementem jest małe lustro.
Szybki, godzinny transfer i meldujemy się hotelu w centrum Grazu. Małe, przytulne stare miasto rozłożone wzdłuż rzeki Mury, robi przytulne wrażenie. Kolacja w klimatycznej restauracyjce w piwnicy połączona z degustacją lokalnych win. Regionalne szczepy Grüner Veltliner czy Zweigelt są austriacką dumą.
Dzień piąty: Graz - Red Bull Ring – Graz. 160 km
Rano spacer po starówce, wpisanej na listę UNESCO, z gotycką katedrą, położonymi na wzgórzu ruinami zamku Schlossberg i wieżą zegarową, w której dłuższa wskazówka wskazuje godziny a krótsza, zamontowana później – minuty.
Wędrujemy dalej: przed nami kolejny cel podróży: sławny Red Bull Ring, tor na którym rozgrywane są wyścigi Formuły 1. Najpierw autostrada A 9, z której zjeżdżamy w St. Michel in der Obersteiermark. Drogą S 36 kierujemy się na południe, w kierunku Spielberg bei Knittelfeld.
Liczący 4326 metrów tor, początkowo nazywany był Osterreichring, w latach 1970-1987 rozgrywano tu Grand Prix Austrii. Po przebudowie zmieniono nazwe na A – 1 Ring, dziś jest własnością koncernu Red Bull. Malowniczo położony wśród wzgórz, z trudną, pełną „ślepych” zakrętów trasą od sześciu lat znów gości Formułę 1. Przed nami gratka możliwość przejazdu po torze prawdziwym wyścigowym autem. Dla fana motoryzacji – wrażenie niezapomniane, choć do rekordu toru było mi bardzo daleko. Ale przy okazji mieliśmy możliwość sprawdzić, jak sprawuje się………… którym wybraliśmy się na austriacką podróż.
Dzień szósty: Zamki i pałace Styrii.
Po wyścigowych emocjach, z naszej bazy w Graz wyruszamy w kierunku emocji historyczno – kulturalnych. Na pierwszy rzut pałac rodziny Herberstein, położony zaledwie godzinę drogi od Graz. Z autostrady A 2 zjeżdżamy w drogę 54 i dojeżdżamy do okazałej magnackiej rezydencji. Jednak bardziej znaną od pałacu atrakcją okazują się być przepiękne ogrody zamkowe – miejsce pielgrzymek fanów tego typu obiektów z całej Europy.
Rodzina von Herberstein, „od zawsze” służyła na cesarskim dworze, co ciekawe miała swoje ścisłe związki z Polską, a konkretnie ze Śląskiem, gdzie posiadała swoje pałace.
Kolejna atrakcja to zamek Kornberg, od XIX wieku będący we władaniu rodziny Baredau. Na zamku znakomita restauracja gdzie jemy obiad i krótkie zwiedzanie części prywatnych apartamentów.
Z zamku krętą drogą w kierunku Edelsbach bei Feldbach (zaledwie 10 minut jazdy) udajemy się obejrzeć ciężkie do zdefiniowania dzieło: Weltmaschine. Konstrukcja ruszających się kółek zębatych, trybów, części z maszyn, zbudowana została przez Franza Gsellmanna w jego chacie, stopniowo zajmując coraz więcej miejsca. Autora zafascynowało „Atomium” – gigantyczny model atomu odsłonięty podczas Wystawy Światowej w Brukseli. W czterometrowej konstrukcji zużyto 2000 różnych części, poruszanych 25 silnikami elektrycznymi; do tego migające lampki i 14 dzwonków. Kompletne wariactwo, które koniecznie trzeba zobaczyć.
Dzień siódmy: Graz - Kraków 650 km
Przed nami sześć godzin jazdy do domu, za nami żal, że wycieczka do Austrii była tak krótka. Już dziś obiecujemy sobie, że znów tu wrócimy. Póki co zostaną nam wspomnenia i pamiątki z czasów CiK Austrii tak liczne w Krakowie.
Długodystansowy test, podczas którego w krótkim czasie przejechaliśmy 1700 kilometrów pokonaliśmy wygodnie i bezstresowo Suzuki Vitarą. Ten niewielki SUV o dość masywnym wyglądzie okazał się dość wygodny, panie doceniły spory ( 375 l) i „ustawny” bagażnik. 120 – konny silnik okazał się w trasie wyjątkowo oszczędny, konsumując poniżej 7 litrów paliwa na każde 100 km.
Mariusz Süss