Przejdź do treści
Kultura

Trzeba marzyć!

Mówi, że jako dziecko w ogóle nie miała marzeń, że żyła codziennością. Gdy pytam ją o czym wobec tego dzisiaj marzy - lekko się krzywi. Dlaczego? Bo, jak mówi, od marzeń woli plany. Te maja kształt, termin, budżet i datę realizacji. Kto by pomyślał, że ta niezwykle wrażliwa wokalistka, obdarzona łagodnym, ciepłym głosem, którym podczas swoich koncertów przenosi słuchaczy w inny świat, świat pełen tęsknot, refleksji i marzeń, sama twardo stąpa po ziemi. Kto by pomyślał, że jej autorska audycja TRZEBA MARZYĆ na antenie radia RDC w ciągu kilku tygodni zyska takie grono fanów, że godzinny program przerodzi się w 3 godzinny, a słuchacze wciąż proszą o więcej….

NS: Tak. Nie pamiętam, żebym jako dziecko o czymś marzyła. Może to mało popularne, ale naprawdę nie pamiętam. Natomiast – odkąd pamiętam – komfortowo się czułam, kiedy mogłam mieć wpływ na swoje życie. Lubiłam poczucie sprawstwa. Nie byłam delikatną i natchnioną dziewczyneczką, która z rozmarzonym wzrokiem myślała o księciu, o tym, że będzie aktorką, albo że będzie mieszkała w królestwie, za górami, za lasami. Dziś trudno jest mi zróżnicować, co jest moim planem, a co marzeniem. Chyba nie marzę o niczym, czego nie mogłabym zrealizować. Nie umiem określić, czy myśl o tym, żeby coś się wydarzyło, na początku jest właśnie marzeniem? Tak czy inaczej, w mojej głowie szybko przekształca się w plan, który – prędzej czy później – wprowadzam w życie, nadając mu realne kształty. Naturalnie nie wszystko realizuję, czasem – z różnych powodów - porzucam jakieś pomysły. Oczywiście marzę też o rzeczach, na które nie mam wpływu. Marzę, żeby ci, których kocham, żyli długo, w szczęściu i w zdrowiu. To jest banalne, wiem, ale naprawdę bardzo bym tego chciała.

AO: Nula, jak to jest w tą Twoją nową miłością? Co ma w sobie, czego nie mają inne? O radio oczywiście pytam;-)

Radio to niespodziewana historia. Miłość od pierwszego wejrzenia, a właściwie wsłuchania. Nigdy nie było moim marzeniem (!), żeby mieć autorską audycję. Do czasu, kiedy nie spróbowałam. Mam w swojej naturze, że dość entuzjastycznie reaguję na propozycje pracy. Zawsze lubiłam wyzwania, różne projekty. Jestem zodiakalnym bliźniakiem, to wiele wyjaśnia. Bardziej wstrzemięźliwy jest Janusz, który właściwie przez rok odmawiał współpracy, przekonując, że to nie ma sensu, że nie mamy na to czasu, że to zobowiązuje, absorbuje. Na szczęście ci, którzy tę propozycję złożyli, nie dali się temu zwieść, propozycja została ponowiona i finalnie to chyba ja podjęłam decyzję. Oczywiście Janusz też złapał bakcyla i oboje czerpiemy z tego wiele radości. Radio ma w sobie nieprawdopodobną moc. Magię. Kiedy zamykamy się w przytulnym studio Radia dla Ciebie, na sławnej Myśliwieckiej, wszystko nabiera innej perspektywy. Radio jest nieoczywiste. Tajemnicze. Bardziej pobudza wyobraźnię, niż np. telewizja. Pracujemy ze wspaniałym, doświadczonym realizatorem, Jackiem Kosińskim, do tego nasza audycja jest w godzinach wieczornych, a to pora, kiedy łatwiej się marzy. Chyba…

Czy Janusz Strobel na scenie, a Janusz Strobel w studiu radiowym różnią się od siebie?

Jasne. To wynika z tego, że to są zupełnie inne role. Ja też jestem inna w radio, a inna na scenie. Choć – jakby się przyjrzeć – radio i scena mają wiele wspólnego, zaczynając od samej nomenklatury. I tu, i tu, mamy do czynienia ze słuchaczami. I koncerty, i audycje odbywają się na żywo. To uczucie, kiedy wracamy do domu z radia, jest porównywalne do emocji pokoncertowych. W obu tych sytuacjach towarzyszy nam podobny rodzaj podekscytowania. Ale pytałaś o Janusza… Na szczęście ani na scenie, ani w radio nie opuszcza go poczucie humoru, dystans do wielu spraw, szybkość skojarzeń i spontaniczność w wielu kwestiach. Różnimy się tym, że Janusz zawsze – czasem nawet tego samego wieczora – przesłuchuje audycję. Sprawdza, jak wyszła. Tak, jakby się upewniał, może coś udowadniał, albo do czegoś się przekonywał. Ja tego nie robię. Nigdy niczego nie przesłuchałam w całości. Od razu planuję, kogo zaprosimy na kolejny poniedziałek.

Formuła wydaje się być prosta – zapraszacie do studia znakomitych artystów i … rozmawiacie. O marzeniach, ale nie tylko. Nic odkrywczego. To zapytam przewrotnie – gdzie tkwi sukces? W prostocie? W umiejętności słuchania?

Myślę, że składa się na to kilka czynników. Po pierwsze – realizujemy własną wizję. Poprzez to audycja jest autentyczna. Zapraszamy tego, z kim mamy ochotę porozmawiać. Nikt nam niczego nie narzuca. Poza tym nie brakuje nam umiejętności słuchania. Nie poganiamy. Dajemy czas. I to się odwdzięcza. Pewnie dużą rolę odgrywają też pytania, które zadajemy. Staramy się, żeby nie były banalne. Żeby zawsze były w kontekście życiorysu i twórczości gościa. Pytania te często wykraczają poza sferę zawodową, ale staram się nie przekroczyć granicy dobrego smaku. Nie chciałabym, żeby nasz gość czuł się dyskomfortowo. Nie gonię za sensacją. Podczas tych audycji skupiam całą swoją uwagę na gościu. Nie myślę, że muszę jeszcze zdążyć zrobić zakupy, bo właśnie dziś wróciłam prosto do radia z koncertów i mam pustą lodówkę. Okazuje się, że sukces tkwi w umiejętności bycia z człowiekiem. Nawet, jeśli to bycie sprowadza się do trzech godzin radiowej audycji. I tyle. A może aż tyle.

A wszystko zaczęło się na dobre od TRZEBA MARZYĆ, prawda? To tytuł Twojego pierwszego recitalu z piosenkami polskich poetów, których wspólnym mianownikiem był Janusz Strobel, twórca muzyki do każdego utworu. Od tego czasu minęło kilka lat, masz nowe projekty na koncie, setki zagranych koncertów i coraz większe grono fanów. Nie tych mainstreamowych, jednosezonowych.

Tak. Wszystko się zaczęło od piosenki z tekstem Jonasza Kofty „Trzeba marzyć”. Od czasu realizacji koncertu pod tym właśnie tytułem minęło dobrych kilka lat. Poza tym w 2013 roku nagraliśmy dwupłytowy album, po którym już trzy lata później nie było śladu. Z ogromnego sentymentu do tych piosenek wznowiliśmy je na płycie pt. „Wybrane”. Obecnie niezwykłą popularnością cieszy się nasz koncert i płyta pod tym samym tytułem „Byle nie o miłości”. Idąc za poradą Agnieszki Osieckiej, aby nie odkładać na później ani egzaminów, ani dentysty, ani miłości, przestałam odkładać na później Jej piosenki. Potrzebowałam jedynie jakiegoś kontekstu. Tym kontekstem stało się dwudziestolecie śmierci Poetki. Bardzo lubię ten materiał tym bardziej, że w koncertowej wersji pomiędzy piosenkami emitowane są krótkie fragmenty wywiadów z Agnieszką Osiecką. Opowiada ona o swoim życiu, przytacza anegdoty, chwilami jest bardzo wesoło, ale wybierając te fragmenty nie stroniłam też od Jej bardzo refleksyjnych przemyśleń. Od melancholii czy nawet smutku. I – pomiędzy piosenkami – tak jak widz, przyglądam się Jej. Nie byłabym jednak sobą, gdyby w mojej głowie nie kiełkował już inny pomysł. Mogę powiedzieć w kontekście tego wywiadu - spełniam marzenie! W tym roku, dokładnie 19 kwietnia, mija 30 lat od śmierci jednego z moich ukochanych poetów – Jonasza Kofty. Postanowiłam więc zrealizować koncert złożony z jego piosenek. Dodatkową, pozamuzyczną, wartością będą wykorzystywane w nim materiały archiwalne, zapisy radiowe, telewizyjne, fotografie, rękopisy. To – póki co – jest jeszcze na etapie produkcyjnym, więc nie będę zdradzać wszystkich szczegółów, ale już dziś serdecznie zapraszam na koncerty. No i – co dla mnie typowe – mam już kolejny pomysł. Ale o nim jeszcze dzisiaj nie opowiem. Niech jeszcze przez jakiś czas pozostanie w sferze moich marzeń.

Na scenie występujesz wspólnie z najlepszymi z najlepszych: Januszem Stroblem, Włodzimierzem Nahornym, Andrzejem Jagodzińskim, Pawłem Pańtą, Czarkiem Konradem, Mariuszem „Fazi” Mielczarkiem. Lepiej nie mogłaś sobie tego wymarzyć….

To prawda. Jakiś czas temu gościem naszej radiowej audycji był Włodzimierz Nahorny. Najlepszy dowód na zastosowanie oksymoronu „żywa legenda”. Przez trzy godziny radiowego spotkania, analizy Jego twórczości, prezentowania jej, myślałam: „mój Boże. Jaką ja jestem szczęściarą. Piosenkę „Jej portret” znam od dziecka jak pacierz, a tymczasem siedzę i rozmawiam z Jej twórcą. Rozmawiam, to mało. Gram koncerty!!! Swoją drogą sama praca z Januszem Stroblem i jego decyzje dają gwarancję najwyższego poziomu realizacji. Od samego początku bardzo dbałam o to, aby i warstwa tekstowa, literacka, i muzyczna były równolegle ważne. Rozumiem chęć, czasem konieczność kategoryzacji, ale sama nigdy nie pojmowałam takiego postrzegania i rozczłonkowywania piosenki na poezję śpiewaną, piosenkę literacką, aktorską, autorską. Piosenka to piosenka. Żeby była dobra, musi spełniać kilka warunków. I już. Oto cała tajemnica. Praca z muzykami, których wymieniłaś, daje poczucie ogromnego komfortu. Oni, nie dość, że wspaniale grają, to jeszcze doskonale rozumieją moje intencje i założenia.

Nula, zajmujesz się niełatwą materią, bo piosenką, która wymaga uważności, skupienia, zamyślenia. Piosenka literacka, piosenka z tekstem była, jest i będzie, ale nie gra pierwszych skrzypiec na muzycznych salonach.

Nie wiem, o jakie salony pytasz. W tych, na których bywam, pierwsze skrzypce gra po prostu dobra muzyka. Dobra piosenka literacka także. Mogę się zgodzić z tym, że ta muzyka nie jest na stadionach, ale na salonach? Idąc dalej - ja nigdy nie analizowałam tego w taki sposób, że ta muzyka jest niełatwa, bo – jak powiedziałaś – wymaga uważności i skupienia. W sumie wszystko, co wartościowe wymaga uwagi, a co miałkie i niewartościowe po prostu mnie nie interesuje. Na moje koncerty przychodzą słuchacze, którzy chcą posłuchać mnie, pięknych, dobrych piosenek w mistrzowskim wykonaniu muzyków, z którymi współpracuję. I tyle. Pewnie, że byłoby lepiej, gdyby więcej ludzi interesowało się dobrą polską piosenką. Oczywiście, że ani współczesne radio, ani telewizja tego nie ułatwia. Oczywiście, że wszystko staje się miałkie, a teksty większości piosenek mógłby napisać każdy, kto pozna zasady budowania rymów. Do tego dopisujesz chwytliwy, banalny muzycznie temacik, nagrywasz (im bardziej pospolity głos, tym lepiej), i włączasz milion razy. Hit gotowy. Czy mnie to interesuje? Nie. Dlatego w mojej audycji nie usłyszysz takich piosenek, które są na szczycie list przebojów. Zresztą o ich powstawaniu został już napisany niejeden artykuł. Zakończmy na tym. Nie będę narzekać. Utyskiwać, jak jest ciężko. Dziś wiem i jestem z tym faktem pogodzona, że czasy, kiedy myślałam, że zmienię świat, bezpowrotnie minęły. Dziś nie próbuję zmienić świata globalnie. Mogę mieć jedynie jakiś wpływ na swój świat. I – za namową Mistrza Młynarskiego – robić swoje. I to sprawia mi wielką frajdę.

Nula, zdradź nam na koniec jakie są Twoje plany (nie, nie marzenia;-). Gdzie chciałabyś być, może nie w sensie dosłownym, za kilka lat?

Chciałabym mieć poczucie, że nie zmarnowałam czasu. Że nie zmarnowałam okazji. Że się rozwijam. Że jestem twórcza. Że nie boję się wyzwań, że podnoszę poprzeczkę. Czyli – że nie boję się marzyć. I co więcej – nie boję się ich realizować.

Żeby tytuł tej pięknej piosenki Jonasza Kofty i Janusza Strobla pt. „Trzeba marzyć”, która swojego czasu stała się tytułem mojego recitalu, była też mottem na życie. Bo marzenia – jakkolwiek je rozumiemy – pobudzają naszą wyobraźnię. Pozwalają na więcej. Nadają kierunek działaniom. Dodają im odwagi. I tego wszystkiego życzę i Państwu, i sobie.

Rozmawiała: Arleta Olendrowicz

Najnowsze wydanie